Podróż na Florydę cz.2

Jesteśmy niezwykle wdzięczni za wszystkie komentarze na blogu pod poprzednim postem jak i liczne wiadomości na fp, czy instagramie, odnośnie naszych wrażeń po podróży na Florydę. Nie spodziewaliśmy się tak licznego odzewu z Waszej strony. To bardzo miłe i motywujące do dalszej pracy, pisania i spełnienia się w blogowaniu. Dzisiaj pokażemy Wam za co najbardziej pokochaliśmy Florydę. Mamy nadzieję, że soczyste zielenie i bogata paleta kolorów, pobudzą Was na maxa i wleją odrobinę radości i optymizmu do Waszych serduszek. Zaczynamy!

Blisko natury

Przez większość naszego pobytu udało nam się zwiedzić sporo parków, rezerwatów przyrody, czy ogrodów botanicznych w okolicach. Wydawać by się mogło, że oglądanie drzew i buszu może szybko się znudzić, ale dla nas każdy park, każdy ogród był inny i absolutnie wyjątkowy. Totalnie zakochaliśmy się w tej dzikości, palmach, wszędobylskich małych jaszczurkach, dzięki którym nie doskwierało nam robactwo. W Emerson Point Preserve mogliśmy podziwiać namorzyny i różnego rodzaju roślinki. Pływała tam masa ludzi na kajakach, niektórzy mieli na nich nawet swoje pieski. Podziwialiśmy ich za odwagę, bo sami troszeczkę baliśmy się, że w każdej chwili może gdzieś wyskoczyć jakiś aligator, ale żadnego się nie doczekaliśmy.

2-3.jpg
3.jpg
4.jpg
5a.jpg

Na Florydzie można wszędzie spotkać tabliczki informujące o możliwości przebywania aligatorów na danych terenach. Zamiast zakazu wchodzenia na trawę, tam trzeba być wszędzie ostrożnym żeby nie natknąć się na te gady. Ja bardzo chciałam zobaczyć aligatora w prawdziwej dziczy, ale podczas obu wyjazdów nie spotkaliśmy żadnego z nich na wolności. Zwiedziliśmy masę parków m.in. Rothenbach Park, Urfer Family Park, Robinson Preserve, Oscar Scherer State Park, Bayfront Park, Sunken Garden czy Historic Spanish Point. Wszędzie podziwialiśmy potęgę i piękno otaczającej nas przyrody i chłonęliśmy jak gąbka czar tych miejsc.

W Rothenbach Park zrealizowaliśmy sesję narzeczeńską z Nikki i Willem. Spójrzcie tylko jak tam pięknie! Ogólnie z ich sesją wiąże się dość zabawna historia, ale na pewno opowiemy Wam o co chodzi, kiedy będziemy ją publikować w całości. Oczarowały nas tam oczywiście zwisające z drzew „włosy”, dzikie pomarańcze, czy cokolwiek to było i piękne drzewa, powyginane w rozmaitych kierunkach. Coś wspaniałego!

6a.jpg
7a.jpg

Na Florydzie możecie spotkać wszędzie wiewiórki. Różnią się od naszych tym, że są szare, przez co idealnie zlewają się z tłem i czasem trudno je zauważyć.

8.jpg
9a.jpg
10.jpg
11a.jpg
12.jpg
13.jpg
14.jpg
15a.jpg
16.jpg
17.jpg
18a.jpg
19.jpg

Jesteśmy absolutnie zakochani w tych dziwnych „włosach”, które zwieszają się z drzew. To tzw. „spanish moss”, po naszemu oplątwa brodaczkowa. Te cudaki żyją sobie na drzewach i żywią się tym, co daje im powietrze i opady deszczu, gdyż w ogóle nie posiadają korzeni. Pamiętam, że odkąd pierwszy raz w życiu zobaczyłam film Forrest Gump w pamięci zapisała mi się kultowa scena, w której Forrest ucieka przed wrednymi dzieciakami. Widać było w niej olbrzymie, piękne drzewa, które porastają właśnie takimi włosami. Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy nie mogłam uwierzyć, że widzę te drzewa wreszcie na własne oczy. Kolejnym z piękniejszych elementów tamtejszych krajobrazów są wspomniane ogromne dęby, które ciągną się przez całe ulice, jak choćby na tej przy której mieszkają moi rodzice.

20.jpg

Kolory miasta

Oprócz zwiedzania buszu i dżungli udało nam się poeksplorować trochę miejskich klimatów. To za co najbardziej kochamy Florydę, to zdecydowanie kolor! Tak mocno pożądany przez nas w naszym smutnym, szarym krajobrazie, który widzimy na co dzień. Wszelkiego rodzaju domy, hotele, sklepy, restauracje, czy wypożyczalnie rzucają się w oczy już z daleka. Zobaczycie tam istną feerię barw od nasyconych turkusów, po miękkie pastele. Za każdym razem na ich widok na naszych twarzach pojawiał się ogromny banan. Staraliśmy się sfotografować jak najwięcej kolorowych domków i cudnej roślinności, która tętniła życiem na każdym kroku.

21.jpg
22.jpg
23.jpg
24a.jpg
25.jpg
26.jpg
27.jpg
28.jpg
29.jpg
30a.jpg
31.jpg
32A.jpg
33.jpg
34.jpg

Poznawaliśmy Sarasotę, centrum jak i mniej znane uliczki. Odwiedziliśmy pomnik inspirowany kultowym zdjęciem marynarza i pielęgniarki autorstwa Alfred’a Eisenstaedt’a. Historia głosi, że zostało ono wykonano na Times Square dokładnie 14 sierpnia 1945 roku, w chwili kiedy oboje usłyszeli wieść o poddaniu się Japonii i zakończeniu II wojny światowej. Zdjęcie jak i pomnik symbolizują radość i nadzieję, dlatego nie omieszkaliśmy zrobić sobie tam zdjęcia.

35a.jpg

Praktycznie na każdej uliczce można było znaleźć coś ciekawego. Moja stylizacja zupełnie przypadkowo okazała się idealnym dopełnieniem do zdjęć i otoczenia

36.jpg

Sarasota ma bezpośredni dostęp do dzielonej z sąsiednim Bradenton zatoki Sarasota, do zatoki Tampa jak i do całego wybrzeża. Cały obszar przybrzeżny, sięgający wielu mil w głąb lądu, jest poprzecinany gęstą siecią kanałów i zatoczek. Prawie wszędzie można się tu dostać łodzią i żyć bez samochodu, co jest niemożliwe w innych rejonach USA. Tysiące ludzi na obu wybrzeżach Florydy,mieszka na stałe na łodziach lub jachtach. Sarasota ma niewiele ponad 53 tysiące mieszkańców, jest więc małym miastem jak na Florydę, zwłaszcza na wybrzeżu. Mimo wszystko jest drugim najważniejszym centrum kulturalnym po tej stronie półwyspu po Tampie. Nie brakuje tu mnóstwa restauracji, sklepów, butików i rozmaitego rodzaju atrakcji. Szczególnie podobały nam się knajpki z ogródkami w których często można było usłyszeć muzykę na żywo. Jak dla nas Sarasota wcale nie jest małym miasteczkiem, ale wiadomo – amerykańskie standardy to inna bajka :)

37.jpg
38.jpg
39.jpg
40.jpg
41.jpg
42a.jpg
43.jpg
44.jpg
45.jpg

Białe linie, które widzicie to tamtejsze przejścia dla pieszych Ciężko było nam się do nich przyzwyczaić.

Poza Sarasotą

Pewnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do St. Petersburga w skrócie Saint Pete. To miejsce w którym można obcować ze sztuką w różnych wymiarach. Znajduje się tam m.in. słynne muzeum Salvadora Daliego, a na ulicach, które ciągną się kilometrami, można podziwiać najrozmaitsze murale. Nam udało się sfotografować tylko kilka z nich, ponieważ wybraliśmy się tam odrobinkę za późno. Strasznie żałowałam, że nie udało nam się znaleźć jednego murala z Teslą, na którym szczególnie mi zależało.

46.jpg
47.jpg
48.jpg

Podczas wycieczki do St. Pete zahaczyliśmy o kolejny ogród botaniczny – Sunken Gardens, gdzie podziwialiśmy m.in. flamingi z bliska, a nawet pogadaliśmy chwilę z papugami. Na tabliczkach były wypisane ich ulubione słowa i rzeczywiście na nie reagowały!

49.jpg
50.jpg
51.jpg
52.jpg
53.jpg
54.jpg

Piękny tęczowy eukaliptus – jak widać tam nawet drzewa są kolorowe

56.jpg

W drodze do St. Pete zrobiliśmy sobie przystanek nieopodal mostu Sunshine Skyway Bridge, który faktycznie sprawia wrażenie, jakbyście jechali nim wprost do nieba. Najwspanialszy widok jest na samym szczycie, kiedy po bokach widać niebieską wodę, a nad Wami góruje błękitne niebo. To najdłuższy kablowy most wykonany z betonu. Dziennie przejeżdża nim około 20 tysięcy samochodów. Sfotografowaliśmy go z mola dla wędkarzy, które jest tuż obok. Floryda to dla nich istny raj! Po molo leniwie przechadzały się pelikany, które wszyscy chętnie dokarmiali.

57.jpg
58a.jpg

Wybraliśmy się też do miasteczka Naples, które podobno jest jednym z najzamożniejszych miast USA. Faktycznie czuliśmy się tam jak gwiazdy Hollywood, choć nie spotkaliśmy żadnego celebryty Zachwycaliśmy się przepięknymi rezydencjami, architekturą, roślinnością i wręcz nieskazitelną czystością ulic. Były też lody pistacjowe i szybka sesja zdjęciowa pod neonami. Jakiś uroczy starszy Pan zagaił nas, że to będą piękne zdjęcia. Nie do końca jestem przekonana, czy są to moje najpiękniejsze foty w życiu, ale było fajnie :D

59.jpg
60a.jpg
61.jpg
62.jpg
63a.jpg
64.jpg
65.jpg
66.jpg

W Naples znajduje się też słynne molo Naples Pier, które koniecznie musieliśmy zobaczyć. Nie spodziewaliśmy się AŻ TAKICH TŁUMÓW! Spotkaliśmy tam też niesamowitą ilość naszych rodaków :D

67a.jpg
68.jpg

Naszym nowym hobby stał się nieoczekiwanie mini-golf, na którym spędzaliśmy dużo czasu. Okazało się, że jestem najgorszym graczem w historii, ale mimo to bawiłam się świetnie.

69.jpg

Oprócz wycieczek i zwiedzania, to był przede wszystkim rodzinny czas. Jak wszystkim towarzyszyła nam świąteczna gorączka, sprzątanie, gotowanie i pakowanie prezentów. Wiele dni przesiedzieliśmy po prostu w domku, gdzie jedynym wyjściem była dla nas wizyta w Wallmarcie Osiedle na którym mieszkają rodzice miało siłownię, basen i strefę do grilla więc nie narzekaliśmy na nudę. Każdy dzień był dla nas na wagę złota. Kiedy z bliskimi dzielą Cię tysiące kilometrów – wspólny czas jest zawsze niesamowity. Docenia się wtedy wiele spraw.

70.jpg
71.jpg
72.jpg
73.jpg

Otwarcie przyznajemy się, że ulegliśmy tam totalnemu konsumpcjonizmowi. W związku z tym, rodzice musieli podarować nam na drogę powrotną swoje dwie największe walizki. Mimo to, nadal mieliśmy wątpliwości, czy uda nam się w nie spakować. Ledwo tego dokonaliśmy… Tamtejsze sklepy i wyprzedaże to na serio coś! Po pierwszym wyjeździe wiedzieliśmy już, że zabieranie ze sobą masy ciuchów jest totalnie bez sensu. Można obkupić się jak król za naprawdę niewielkie pieniądze, nawet w przeliczeniu na złotówki.

Podsumowując – jak podobało nam się w USA?

Jakie są nasze wrażenia po wizycie w USA? JESTEŚMY ZACHWYCENI! Możecie mówić, że Ameryka jest przereklamowana, że czasy świetności ma dawno za sobą. Wiele osób irytuje to, że wszyscy są tam mili i uśmiechnięci, bo to tylko taka fasada. Szczerze mówiąc życzylibyśmy sobie takiej fasady na co dzień w Polsce, kiedy wchodzimy do sklepu i po rzuceniu w eter „dzień dobry”, odpowiada nam jedynie głucha cisza. Podczas obu pobytów nie spotkała nas tam żadna, nawet minimalnie niemiła sytuacja ze strony obcych ludzi. Tak jak wspominaliśmy – wręcz przeciwnie! Wszyscy byli dla nas mega pomocni i żywo zainteresowani skąd jesteśmy. Bardzo odpowiadał nam ten wszędobylski luz. Sarasota to nie jest Nowy Jork, także nie ma tam żadnego pośpiechu, który jest nieodzownym elementem życia w metropolii. Wszystko toczy się swoim tempem, ludzie są wyluzowani, mili i otwarci. Dodajcie do tego słońce, palmy, soczystą zieleń, widoki, które zapierają dech w piersiach i wodę w zatoce, która w grudniu ma 21 stopni celsjusza. Mówcie sobie co chcecie, ale my przepadliśmy totalnie i jeszcze bardziej utwierdziliśmy się we wszystkich swoich przekonaniach i decyzjach :D

Mamy nadzieję, że przedstawiliśmy Wam dostateczną ilość dowodów na potwierdzenie naszych spostrzeżeń i wniosków, że Floryda nie jest niebieska, ale zdecydowanie ZIELONA!