Podróż na Florydę cz.1

Podróż na Florydę i ogólnie do USA to nie była dla nas zwykła wycieczka turystyczna. Stany Zjednoczone są wplecione w moje życie odkąd pamiętam. Te wizyty to był przede wszystkim wyjątkowy czas z moimi rodzicami. Przekonanie się na własnej skórze, czy jest tak jak sobie wyobrażaliśmy. Czy ten kraj jest rzeczywiście wart tylu godzin spędzonych w samolocie i czy amerykański sen nas zachwyci, czy raczej rozczaruje.

2-2.jpg

Nasz pierwszy wyjazd na Florydę miał miejsce 2 lata temu w grudniu. Łącznie w samolocie spędziliśmy 13 godzin. Lecieliśmy najpierw z Warszawy do Frankfurtu, a stamtąd do Tampy. To był nasz pierwszy tak długi lot. Marcin zniósł go całkiem nieźle, ze mną niestety było dużo gorzej. Przez całą podróż nie zmrużyłam oka. Udawało mi się przysnąć jedynie na kilkanaście minut. Najgorsze było dla mnie spoglądanie co i raz przez okno samolotu na zewnątrz i za każdym razem ten sam widok – bezkresny ocean, który wydawał się nie mieć końca.

Nie jestem osobą, która jakoś panicznie boi się latać. Mam lekki strach, zapewne jak większość ludzi wsiadających do samolotu. Uwierzcie mi, świadomość tego, że przez kilka godzin leci się nad wodą, a w pobliżu nie ma skrawka lądu to niezły kop dla adrenaliny. Ostatnie 3 godziny były dla mnie krytyczne. Bolało mnie dosłownie wszystko. Nie przygotowałam się również na to, że na pokładzie samolotu będzie AŻ TAK zimno. Miałam na sobie trzy warstwy ciuchów, samolotowy kocyk plus wełniane ponczo, a mimo to wciąż okrutnie marzłam.

Po wyjściu z samolotu musieliśmy ustawić się w długiej kolejce na rozmowę z urzędnikiem od którego zależało to, czy w ogóle zostaniemy wpuszczeni na teren USA. Wyobraźcie sobie sytuację w której nie spaliście przez cały lot, kręci Wam się w głowie, ledwo stoicie na nogach, macie odruchy wymiotne ze zmęczenia, ale musicie stać w kolejce przez kolejną godzinę lub dwie. To nie było fajne doświadczenie, ale wiedzieliśmy, że takie są procedury i nic na to nie poradzimy.

Na nasze szczęście kolejka dość szybko posuwała się naprzód, a wszyscy na lotnisku byli bardzo pomocni. Po krótkiej pogawędce z funkcjonariuszem Urzędu Celnego i Ochrony Granic, dostaliśmy pieczątki z wizą w naszych paszportach i ruszyliśmy do rodziców. Tak kochani! Dopiero po przylocie do USA urzędnik decyduje, czy i na ile przyzna Wam wizę, to co otrzymujecie w ambasadzie lub konsulacie w Polsce, to jedynie promesa wizowa.

3-2.jpg

Moment w którym zobaczyliśmy moich rodziców był dla mnie absolutnie wyjątkowy. Wreszcie po tylu godzinach udręki jesteśmy! Możemy się przytulić, być razem bez skype’a i spędzić magiczne dwa tygodnie. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że faktycznie jestem wreszcie w Stanach Zjednoczonych. Marzyłam o tym przez całe życie! Podczas naszej pierwszej wizyty na Florydzie mogliśmy pozwolić sobie jedynie na dwutygodniowy wyjazd, ze względu na zobowiązania w pracy. Było to dla nas coś w rodzaju przetarcia szlaku , by w następne święta Bożego Narodzenia zawitać tam kolejny raz – tym razem na grubo ponad miesiąc!

Pierwsze wrażenia

To co uderzyło nas w pierwszej kolejności, to oczywiście temperatura i egzotyczna roślinność na każdym kroku. Ogromne samochody,  drogi i przestrzenie.  Dodatkowo – zachwyciły nas wszędobylskie świąteczne dekoracje, mimo ciepłej temperatury klimat bożonarodzeniowy był obecny na każdym kroku. Ludzie faktycznie mocno ozdabiają swoje domy i nie oszczędzają na dekoracjach. Co więcej – ozdabiają też samochody, noszą świąteczne ciuchy i akcesoria. W galeriach handlowych ciągle spotykaliśmy ludzi w każdym wieku, którzy bez obciachu nosili np. uszy renifera, czy typowe świąteczne koszulki. Po parkingu przed Wallmartem śmigał nawet Mikołaj na saniach, które powstały z przerobionej, udekorowanej kosiarki

Ludzie są mocno wyluzowani i mają do siebie dystans. Są mega otwarci i pozytywnie nastawieni. Nieustannie wdają się w pogawędki i zagadują do wszystkich – czy to w sklepie, w autobusie, czy na ulicy. Za pierwszym razem byliśmy tym mocno zszokowani. Wiedzieliśmy, że Amerykanie są mistrzami smalltalku, ale nie przypuszczaliśmy, że faktycznie będziemy tego doświadczać na każdym kroku. Praktycznie każdy pytał nas skąd jesteśmy, komplementował nasze ciuchy, język, Polskę i ogólnie wszyscy byli dla nas przemili. Śmiałam się, że chyba jeszcze nigdy nie usłyszałam tylu komplementów od obcych ludzi w tak skondensowanym czasie.

4a-2.jpg
5a-2.jpg
6-2.jpg

Wielki błękit

Dla większości osób Floryda automatycznie kojarzy się z niebieską wodą, plażami, palmami, wiecie Miami i te sprawy. Swoją drogą bawiło nas, kiedy mnóstwo znajomych i nie tylko, pytało czy jesteśmy w Miami :D No wiecie takie proste równanie Floryda = Miami. Tak jak Polska = Warszawa Otóż nie byliśmy w Miami i owszem, Floryda zniewala błękitem. Nie brakuje tam pięknych, ogromnych plaż, wszelkich atrakcji wodnych i sposobności do spędzania czasu nad wodą jak i w wodzie. Do wyboru są narty wodne, paralotnia, wszelkiego rodzaju rejsy – czy to takie z nastawieniem na łowienie ryb, takie w których możecie podziwiać delfiny, rekiny czy po prostu piękne widoki.

7a-2.jpg
8-2.jpg

Nie udało nam się odwiedzić wszystkich plaż, ale z tych na których byliśmy szczególnie spodobały nam się dwie. Pierwsza to Siesta Key Beach z ogromną plażą, kolorowymi budkami dla ratowników, podniebnymi prysznicami, miejscami do gry w siatkówkę, czy pawilonem z najrozmaitszymi gadżetami i jedzonkiem.

Druga plaża, która przypadła nam do gustu to Coquina Beach. Miała bardziej kameralny charakter, nieco węższą plażę, ale za to fajną strefę do grillowania z pięknym widokiem na zatokę. Był tam też typowy tiki bar ze słomianym dachem jak na Hawajach, gdzie serwowali całkiem dobrą lemoniadą i przekąski. Niestety nie mamy zdjęć z tego miejsca. Zauważyliśmy, że fotografowanie się podczas jedzenia, picia, czy zakupów nie leży w naszej naturze i robimy to bardzo rzadko :D

9-2.jpg

To, co odróżnia tamtejsze plaże od innych to – PIASEK!  Jest wyjątkowo biały i miałki. Nigdy się nie nagrzewa i nie parzy, jest zawsze chłodny bez względu na słońce i temperaturę powietrza, a chodzenie po nim przypomina stąpanie po puchu.

Oboje nie jesteśmy koneserami opalania i spędzania czasu leżąc na piasku, więc nie spędzaliśmy zbyt wielu dni na plaży. Wszyscy śmiali się widząc nas po powrocie, bo nasza opalenizna była znikoma. Zdecydowanie należymy do grona osób, które nie potrafią usiedzieć w miejscu. Uwielbiamy zwiedzanie, spacerowanie i eksplorowanie. Opalanie i leżenie plackiem to dla nas istna tortura, dlatego na tego typu „rozrywki” poświęcaliśmy za każdym razem AŻ JEDEN DZIEŃ podczas obu wyjazdów. Mieliśmy za to w planach odwiedzenie kilku miejsc, które wyhaczyliśmy  wcześniej w internecie. Zaczęliśmy od posiadłości ludzi, przy których styl życia Wielkiego Gatsbiego to pryszcz :D A dokładnie chodzi nam o Johna i Mable Ringling.

Na bogato i z przepychem

10-2.jpg

John and Mable Ringling Museum of Art (w skrócie The Ringling), to państwowe muzeum sztuki, założone w drugiej połowie lat 20’ XX wieku, jako prywatna galeria przez małżeństwo kolekcjonerów Johna i Mable. Wyobraźcie sobie ponad 10 tysięcy dzieł sztuki zebranych w jednym miejscu. Obrazy największych mistrzów takich jak Rubens, Velázquez Antoon van Dyck czy Giovanni Battista Tiepolo, gobeliny, rzeźby i meble na wyciągnięcie Waszej ręki, bez masakrycznych kolejek, które ciągną się na długie godziny.

11-2.jpg

Różowy pałac w stylu renesansowym, w kształcie litery U mieści aż 21 galerii ze zbiorami wielkich mistrzów.

12-2.jpg
13a-2.jpg

Poniżej brązowa kopia Dawida Michała Anioła z Pałacu Vecchio we Florencji.

14a-2.jpg

Mable Ringling była miłośniczką i kolekcjonerką egzotycznych drzew, więc oprócz dzieł sztuki, na każdym kroku można podziwiać arcydzieła natury . Na powierzchni 26,4 ha znajduje się między innymi 14 figowców.

15a-2.jpg

To właśnie figowiec bengalski, nie wiem jak Wy się na to zapatrujecie, ale te zwisające pędy robią wrażenie!

16a-2.jpg

Muzeum jest położone na działce o powierzchni około 26.4 ha, tuż nad laguną Sarasota Bay. Oprócz Muzeum z dziełami sztuki na tym terenie znajduje się również Muzeum Amerykańskiego Cyrku, rezydencja Ringlingów zwana Cà d’Zan (która liczy sobie 41 pokoi i 15 łazienek!), XVIII wieczny europejski teatr, który został przetransportowany do Sarasoty wprost z Włoch, pawilon dla gości i ogród.

17-2.jpg
18-2.jpg

Poniżej obłędna rezydencja Cà d’Zan

19-2.jpg
20a-2.jpg
21a-2.jpg
22-2-3.jpg

Tuż za posiadłością rozpościera się przepiękny taras i widok na lagunę Sarasota Bay. Ringlingowie to dopiero mieli życie!

23-2.jpg
24-2.jpg

Zobaczyliśmy jedynie Muzeum Sztuki, ogród w stylu renesansowym i pawilon, a i tak zajęło nam to około 3 godzin. John Ringling był jednym z najbogatszych ludzi w Ameryce, a jego historia jest niezwykła. Jeśli macie czas, koniecznie przeczytajcie sobie o tym gościu. Ogólnie nie przepadamy za  chodzeniem po muzeach, ale to było coś absolutnie wyjątkowego i innego. Ogrom tej posiadłości, jej bogactwa i różnorodność zaskoczyły nas wszystkich. 

Możliwość wyobrażenia sobie jak żyli zamożni ludzie w „ryczących latach 20” w Ameryce była zniewalająca. Bogactwo, przepych i ogrom tego wszystkiego przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Żeby to zrozumieć, trzeba to po prostu zobaczyć na własne oczy. Najbardziej żałuję, że nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia w środku Muzeum Sztuki, zwłaszcza przy obrazach Rubensa, ale nie do końca byliśmy pewni czy jest to dozwolone. Jak na powszechny luzik, który ogólnie panuje w USA, akurat w galerii dało się odczuć jakąś podniosłą atmosferę. To nas troszeczkę zmyliło Tak czy siak musimy tam wrócić!

Zielony raj

25-2.jpg

Drugim miejscem, które zrobiło na nas duże wrażenie były Ogrody Marie Selby. To potężny ogród botaniczny, znajdujący się tuż nad zatoką Sarasota Bay. Można tam podziwiać niesamowite rośliny tropikalne, paprocie, kwiaty i drzewa jak z bajki.  Zobaczycie tam różnego rodzaju orchidee, storczyki, a także imponującą kolekcję drzewek bonsai. Botanicy z Selby Gardens odkryli lub opisali ponad 2000 gatunków roślin, które wcześniej nie były znane w świecie nauki. Jak to w Ameryce – wszystko z rozmachem!

Ogrody znajdują się na terenie dawnego domu Marie i Williama Selby’ego. To kolejna niesamowita para ludzi i niezwykła historia. Potentat naftowy i utalentowana pianistka, którzy zakochali się w sobie już w czasach szkolnych. Bezdzietni, z ogromnym apetytem na życie, stworzyli w Sarasocie mały kawałek raju.

P.S. Czy wiecie, że Marie była pierwszą kobietą, która przejechała przez Stany Zjednoczone automobilem?

26A-2.jpg
27a-2.jpg
28-2.jpg
29-2.jpg

Ogród jest podzielony na rozmaite sekcje. Na nas największe wrażenie zrobiły ogromne korzenie figowca bengalskiego i drzewo życzeń z kolorowymi wstążkami.

30-2.jpg
31-2.jpg
32-2.jpg

Każdy kolor reprezentuje inną sferę życzeń. Wzruszyło mnie na maksa szczególnie jedno: „Pomoc dla mamy w walce z rakiem, szczęście dla mojego brata”. Atmosfera w tamtym miejscu napawała ogromnym spokojem i melancholią.

33-2.jpg
34-2.jpg
35-2.jpg
36-2.jpg

Jak widać wszyscy bawiliśmy się świetnie – moja mama cała w skowronkach

37a-2.jpg

W strefie dla dzieci czuliśmy się trochę jak Indiana Johnes, wszystko przez mosty linowe. Co ciekawe – w tym miejscu nawet wszelkie fobie odchodzą w niepamięć. Jako osoba cierpiąca na arachnofobię w ogóle nie bałam się śmiesznych pająków, które przypominały gwiazdkę. Widywaliśmy je bardzo często w różnych miejscach podczas obu pobytów na Florydzie.

38-2.jpg

W ogrodach Marie Selby są organizowane również śluby. Chyba nie potrafimy nawet wyobrazić sobie jak niezwykłe muszą być te uroczystości.

Pionierzy i trochę historii

Innego dnia postanowiliśmy zwiedzić Manatee Village Historical Park, czyli historyczną wioskę hrabstwa Manatee. To coś w rodzaju otwartego muzeum pod chmurką. Jest tam sklep Wiggins General Store z 1903 r., stocznia, pionierskie gospodarstwo rolne na Florydzie z 1912 r., wędzarnia, młyn trzciny cukrowej, stodoła, kościół, szkoła, budynek sądu i lokomotywa.

Muzeum powstało dzięki ciężkiej pracy wolontariuszy, którzy ocalili część budynków od zapomnienia. To miejsce utrzymuje się jedynie z datków i dobrowolnych wpłat darczyńców, nie ma żadnych biletów wstępu. Dodatkowo jest tam sklepik Whistle Stop, gdzie można nabyć różnego rodzaju pamiątki takie jak biżuteria, zestawy rzemieślnicze, dekoracje i książki o Florydzie i lokalnej historii. Zysk ze sprzedaży jest przeznaczony na wydatki związane z prowadzeniem tego miejsca.  

39-2.jpg
40-2.jpg
41-2.jpg
42-2.jpg
43-2.jpg
44-2.jpg

Właśnie tam razem z mamą mogłyśmy wczuć się w role pionierek z początku XX wieku. Były tam różne gadżety, które można było wykorzystać do zdjęć. Oprócz sklepiku bardzo spodobał nam się uroczy, mały kościółek w którym nadal odbywają się np. ceremonie ślubne. Dawna szkoła i budynek sądu też zrobiły na nas wrażenie.

45a-2.jpg
46-2.jpg

Dom pionierów dodatkowo wprowadzał nas w bożonarodzeniowy nastrój, mimo, iż na dworze było około 30 stopni.

47-2.jpg
48-2.jpg
49-2.jpg
50-2.jpg

Zwróciliście uwagę na dwa ogromne dęby na terenie muzeum? Ponoć liczą sobie ponad 100 lat! Oczami wyobraźni widziałam jak dwoje zakochanych ludzi przysięga sobie tam miłość do grobowej deski. Marzenie! Kto wie, może kiedyś to będziemy właśnie my?

51-2.jpg

Mamy nadzieję, że dzięki tym zdjęciom, mogliście chociaż na trochę przenieść się do tego magicznego stanu, jakim jest Floryda. To, co opisaliśmy i pokazaliśmy jest jedynie malutkim kawałkiem tego, co udało nam się tam zobaczyć. Dajcie znać jak Wam się podobało i czy chcecie więcej?